wtorek, 27 grudnia 2011

[001].

Siedziałem spokojnie i wpatrywałem się w śnieg na tarasie za oknem. Był taki czysty i bielszy od kartki papieru, taki się przynajmniej wydawał. Nigdy, aż do tej pory nie widziałem śniegu, był więc dla mnie totalnie nowym i fascynującym zjawiskiem, choć nie ciągnęło mnie zbytnio do dotknięcia go.
Mieszkam w Londynie, ale każdego roku wyjeżdżałem do Hiszpanii czy Włoch na święta. Tym razem, tak dla odmiany moi rodzice wyjechali sami, zostawiając mnie na pastwę wujka Charliego z Ameryki, który zawsze mówi z takim niedbałym akcentem i zachowuje się… dziwnie, jak to facet z najgorętszych części USA. Często zostawia mnie w domu na parę dni, poprzednio zostawiając trochę pieniędzy na jedzenie. Nie sprawdziłby się jako rodzic…
- Gabriel! – zawołał Charlie z kuchni. Zmęczony słuchaniem jego głosu odwróciłem się niechętnie w jego stronę. – Wyskocz do sklepu, co? Ledwie się sprawdzam jako gosposia, a jak miałbym wychodzić po składniki do kolejnego ciasta, jednocześnie robiąc jeszcze to pierwsze ciasto chyba bym padł.
Westchnąłem najgłośniej jak mogłem, starając się brzmieć jakbym spędził dzień na ciężkiej pracy. Niestety, nie podziałało, a brązowe oczy wujka spojrzały na mnie jak na mordercę na wolności. Bardzo niechętnie podniosłem się z wygodnej kanapy, która nagle zaczęła mnie bezgłośnie wołać i machać do mnie rękami: „Gabryś, wróć, nie odchodź, proszę, nie opuszczaj mnie!”. Ech.
- No więc, co mam kupi… Zaraz, zaraz! – odwróciłem się gwałtownie, żeby upewnić się, czy biały puch nadal leży na ziemi. Leżał. Zawiodłem się na nim, jak można tak się wylegiwać przez trzy miesiące… - Nie pójdę. Ty idź, dam sobie radę z tym ciastem, proszę, idź sam.
Charlie roześmiał się.
-  Nie umiesz gotować.
- To się nauczę, proszę, tylko nie każ mi wychodzić na śnieg, wujku, no! – złożyłem dłonie w geście błagalnym.
- Gabryś, proszę. Śnieg to naprawdę nie potwór spod łóżka, nie zje cię. Idź.
- Ale…
- Bez dyskusji! – spojrzał na mnie, jakby to on sam był potworem spod łóżka. Lekko przestraszony przytaknąłem i pobiegłem do przedpokoju. Z wieszaka odwiesiłem kurtkę, założyłem ją w pośpiechu i wskoczyłem w trampki. Niezbyt odpowiednie obuwie, wiem. Wstałem i przeglądnąłem się w lustrze.
- Dwie polewy czekoladowe i jogurt truskawkowy. – krzyknął do mnie Charlie.
- Jogurt?
- Też chcę mieć jakąś radość z świąt i wynagrodzenie za pieczenie ciast!
Pokręciłem głowę i spojrzałem w lustro. Prawie podskoczyłem, gdy zobaczyłem jak fatalnie dobrałem kurtkę do reszty stroju. Jak najszybciej zdjąłem przydługawy płaszcz i założyłem inny, krótszy, po czym ponownie przejrzałem się w dużym lustrze.  Zadowolony z siebie zarzuciłem brązową grzywką opadającą na oczy i zobaczyłem błysk w zielono-szarych oczach, jakbym próbował uwieść samego siebie. Postałem jeszcze chwilę i popatrzyłem się na swoją twarz, dziś wyglądającą nadzwyczajnie cudownie.
- Idziesz czy nie!? – krzyknął Charlie. Aż podskoczyłem wyrwany z zamyślenia.
- Już, już.
Wziąłem portfel z szafki, włożyłem go do kieszeni i otworzyłem drzwi wyjściowe, po czym znieruchomiałem.
- Witaj, śniegu… - szepnąłem, widząc ogromną zaspę tuż przed sobą. – Bardzo miło mi cię w końcu poznać…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz