czwartek, 29 grudnia 2011

[002].

Sprytnie wyminąłem górę śniegu na podwórku, przekroczyłem próg bramki i, próbując iść po wydeptanych ścieżkach ruszyłem przed siebie. Szybko zacząłem żałować, że nie skorzystałem ze szczelniejszego obuwia. Trampki prawie natychmiast zaczęły przeciekać, pozostawiając mnie na pastwę losu zależnego od pogody. No nic, najwyżej troszkę zmoknę, przydałby się krótki spacer. Taa, zaczynam okłamywać samego siebie.
Całe szczęście sklep znajdował się zaledwie dwie przecznice od domu, więc prawie od razu dotarłem na miejsce. Chwyciłem koszyk i ruszyłem w stronę z działem spożywczym. Niestety, po drodze napotkałem niewielkie stoisko z gazetami, a ponieważ miałem do nich słabość, natychmiast skręciłem. Przykucnąłem, aby sięgnąć magazynów o grach komputerowych, przy czym poczułem czyjąś obecność tuż obok. Poza tym zobaczyłem zdarte glany po swojej prawej stronie, ale to szczegół. Spojrzałem w górę, po czym ujrzałem lekko niewyraźną twarz Kurta, uśmiechającą się do mnie. Natychmiast zerwałem się na równe nogi, o mało co nie przewracając się w przeciwną stronę.
- Cześć – burknąłem zakłopotany i nieśmiało zbliżyłem się do niego, by móc go delikatnie objąć na powitanie. Jego długie, blond włosy połaskotały mnie po szyi, a ja poczułem woń jego perfum. Przymknąłem oczy i przytuliłem przyjaciela. Nie trwało to długo i już po chwili odsunęliśmy się od siebie.
- Hej. – odpowiedział mi swoim niskim, zachrypniętym głosem. Spojrzałem w jego szare oczy i dokładniej przyjrzałem się jego twarzy. Był zdecydowanie bardziej, hm, męski niż ja, w dodatku miał zarost, którego ja szczęśliwie nie posiadałem, no ale nie każdy szesnastolatek jak ja musi go posiadać. Kurt był starszy o zaledwie dwa lata, a wyższy o ponad dziesięć centymetrów. Wyglądałem przy nim jak zwykły bachor, w dodatku z dziewczęcą urodą, ale to nie przeszkadzało naszej przyjaźni.
- Cieszę się, że w końcu cię widzę. – wyznał, grzebiąc w kieszeni.
- Czemu? – spytałem lekko zaskoczony.
- Bałem się, że cię dziś nie zobaczę i nie zdołam zaprosić na domówkę dzisiaj u mnie. – wyciągnął papierosa z lewej kieszeni spodni – Będziesz? O ósmej. Nie martw się, nie zaprosiłem dużo ludzi, tylko Maite, Billa, Kristen i Suzie.
Hm. Bill. Dziewczyny za nim biegają, pewnie spędzi z nimi całą noc, a szczególnie z Maite, z którą niedawno przeżył pewną, hm, przygodę w łóżku. Czyli w sumie będę tylko z Kurtem. To i tak dobrze, wręcz lepiej. Mam dość tej bandy.
- Oczywiście, że będę.
Uśmiechnął się i włożył papierosa do ust. Odwzajemniłem uśmiech, zarzucając przy okazji grzywką.
- To do zobaczenia. Wybacz, że tak uciekam, wpadłem tylko po viceroye i śpieszę się.
- Mhm. Do zobaczenia. – pożegnałem się i obserwowałem go jeszcze chwilę, aż zniknął za drzwiami wyjściowymi. Gdy wyszedł, poszerzyłem uśmiech, ciesząc się na pierwszą noc u Kurta, na którą długo czekałem. Zawsze będąc przy nim chciałem o to spytać, ale jednak za bardzo bałem się odrzucenia. Teraz zauważyłem, że nie miałem się czego bać. Ach, chyba powinienem też wspomnieć, że jestem homoseksualistą, ale do niego nie czuję nic specjalnego. Czasem tylko, cóż… urzeka mnie jego urok.
Po dłuższej chwili rozmyśleń, rozejrzałem się po sklepie i przypomniałem sobie cel swojej wizyty tu. Zerwałem się z miejsca i ruszyłem w stronę działy spożywczego. Kupiłem to, co miałem kupić, i prawie biegiem skierowałem się do domu ze zniecierpliwienia. Wpadłem do przedpokoju, rzuciłem polewy na stół w kuchni i znów biegiem ruszyłem do pokoju, gdzie natychmiast zacząłem się rozbierać. Będąc już w samej bieliźnie, schyliłem się, żeby podnieść spodnie z podłogi. Przypadkiem odwróciłem głowę w prawą stronę i zobaczyłem siebie w lustrze. Powoli się wyprostowałem i zacząłem przyglądać się swoim odstającym obojczykom i kościom biodrowym. W sumie… to jestem dość pociągający. Nawet bardzo. A co do mojego samouwielbienia, to owszem, jestem arogancki, przyznaję się bez bicia, ale szczerze cieszę się z tego, bo to lepsze od nieśmiałości. A szczególnie, że wszyscy wokół co chwilę zarzucają mnie komplementami typu: „Ojej, jaki słodki chłopczyk”, więc cóż… jak tu nie być arogantem?
Z zamyślenia wyrwałem się sam, patrząc na zegarek. Za dwadzieścia minut powinienem być gotowy do wyjścia, a póki co stałem półnagi podziwiając siebie w lustrze. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem jak najszybciej umiałem do łazienki, gdzie parę sekund później zorientowałem się, że nie wziąłem ubrań. Użalając się nad własną głupotą wróciłem do pokoju, wziąłem z podłogi obcisłe dżinsy i szeroką bluzkę na ramiączkach, po czym ubrałem się na miejscu. Po dopracowaniu dodatków i biżuterii zbiegłem do kuchni.
- Charlie – zacząłem, gdy zobaczyłem wujka jedzącego kupiony przeze mnie jogurt – Podwieziesz mnie?
- Gdzie?
Wziąłem głębszy oddech, żeby mu odpowiedzieć, ale najwyraźniej znał mnie zdecydowanie zbyt dobrze.
- Dobra, dobra, Gabryś, podwiozę cię do Kurta, nie masz przecież innych przyjaciół. – zaśmiał się – Chyba, że masz, to wybacz. Ale i tak wiem, że nie masz.
Spojrzałem na niego z pogardą. Narzuciłem na siebie kurtkę i wybiegłem z domu, nie mogąc doczekać się nocy.

wtorek, 27 grudnia 2011

[001].

Siedziałem spokojnie i wpatrywałem się w śnieg na tarasie za oknem. Był taki czysty i bielszy od kartki papieru, taki się przynajmniej wydawał. Nigdy, aż do tej pory nie widziałem śniegu, był więc dla mnie totalnie nowym i fascynującym zjawiskiem, choć nie ciągnęło mnie zbytnio do dotknięcia go.
Mieszkam w Londynie, ale każdego roku wyjeżdżałem do Hiszpanii czy Włoch na święta. Tym razem, tak dla odmiany moi rodzice wyjechali sami, zostawiając mnie na pastwę wujka Charliego z Ameryki, który zawsze mówi z takim niedbałym akcentem i zachowuje się… dziwnie, jak to facet z najgorętszych części USA. Często zostawia mnie w domu na parę dni, poprzednio zostawiając trochę pieniędzy na jedzenie. Nie sprawdziłby się jako rodzic…
- Gabriel! – zawołał Charlie z kuchni. Zmęczony słuchaniem jego głosu odwróciłem się niechętnie w jego stronę. – Wyskocz do sklepu, co? Ledwie się sprawdzam jako gosposia, a jak miałbym wychodzić po składniki do kolejnego ciasta, jednocześnie robiąc jeszcze to pierwsze ciasto chyba bym padł.
Westchnąłem najgłośniej jak mogłem, starając się brzmieć jakbym spędził dzień na ciężkiej pracy. Niestety, nie podziałało, a brązowe oczy wujka spojrzały na mnie jak na mordercę na wolności. Bardzo niechętnie podniosłem się z wygodnej kanapy, która nagle zaczęła mnie bezgłośnie wołać i machać do mnie rękami: „Gabryś, wróć, nie odchodź, proszę, nie opuszczaj mnie!”. Ech.
- No więc, co mam kupi… Zaraz, zaraz! – odwróciłem się gwałtownie, żeby upewnić się, czy biały puch nadal leży na ziemi. Leżał. Zawiodłem się na nim, jak można tak się wylegiwać przez trzy miesiące… - Nie pójdę. Ty idź, dam sobie radę z tym ciastem, proszę, idź sam.
Charlie roześmiał się.
-  Nie umiesz gotować.
- To się nauczę, proszę, tylko nie każ mi wychodzić na śnieg, wujku, no! – złożyłem dłonie w geście błagalnym.
- Gabryś, proszę. Śnieg to naprawdę nie potwór spod łóżka, nie zje cię. Idź.
- Ale…
- Bez dyskusji! – spojrzał na mnie, jakby to on sam był potworem spod łóżka. Lekko przestraszony przytaknąłem i pobiegłem do przedpokoju. Z wieszaka odwiesiłem kurtkę, założyłem ją w pośpiechu i wskoczyłem w trampki. Niezbyt odpowiednie obuwie, wiem. Wstałem i przeglądnąłem się w lustrze.
- Dwie polewy czekoladowe i jogurt truskawkowy. – krzyknął do mnie Charlie.
- Jogurt?
- Też chcę mieć jakąś radość z świąt i wynagrodzenie za pieczenie ciast!
Pokręciłem głowę i spojrzałem w lustro. Prawie podskoczyłem, gdy zobaczyłem jak fatalnie dobrałem kurtkę do reszty stroju. Jak najszybciej zdjąłem przydługawy płaszcz i założyłem inny, krótszy, po czym ponownie przejrzałem się w dużym lustrze.  Zadowolony z siebie zarzuciłem brązową grzywką opadającą na oczy i zobaczyłem błysk w zielono-szarych oczach, jakbym próbował uwieść samego siebie. Postałem jeszcze chwilę i popatrzyłem się na swoją twarz, dziś wyglądającą nadzwyczajnie cudownie.
- Idziesz czy nie!? – krzyknął Charlie. Aż podskoczyłem wyrwany z zamyślenia.
- Już, już.
Wziąłem portfel z szafki, włożyłem go do kieszeni i otworzyłem drzwi wyjściowe, po czym znieruchomiałem.
- Witaj, śniegu… - szepnąłem, widząc ogromną zaspę tuż przed sobą. – Bardzo miło mi cię w końcu poznać…